sobota, 28 grudnia 2019

Pozdrowienia z Końca Świata :P

Dawno nas tu nie było. Czas pędzi, jak opętany! Ale jesteśmy! Cali, nawet zdrowi i prawdziwie szczęśliwi. Australia nas nie rozczarowała. Ugościła nas serdecznie, umościła nam wspaniałe miejsce i, póki co, wspiera nas w zadamawianiu się.

Jak to u nas - wszystko do góry nogami - klinika już jest, ale domu (własnego) jeszcze nie ma. Proste kalkulacje nas doprowadziły do wniosku, że budowa domu może jeszcze poczekać :) Zresztą nie było co się budować, skoro pewności, że zostaniemu w Australii wciąż nie mieliśmy stoprocentowej. Ale teraz już wiemy! Ceremonię wręczenia obywatelstwa mamy 26go stycznia, w Australia Day!
Dom i tak będzie musiał jeszcze trochę poczekać :P

Dzieci rosną jak na drożdżach i są naszymi "oczkami w głowie". Kochamy szalenie te nasze "Dziabągi" i potwierdzamy, że pod kątem życia rodzinnego to była najlepsza decyzja ever!

Za Polską bardzo tęsknimy, za krajem, za ludźmi. Nic nie może się równać z zielenią polskich łąk i lasów. I te krystalicznie czyste jeziora. To zawsze będzie nasz KRAJ i to nie są puste słowa, zapewniam.

Pozdrawiamy serdecznie Was wszystkich z Adelaide w Australii! Życzymy wszystkiego dobrego w nadchodzącym Nowym Roku 2020. Będziemy się odzywać!

Photos thanks to https://michellepetkovicphotography.com/

Photos thanks to https://michellepetkovicphotography.com/

Photos thanks to https://michellepetkovicphotography.com/


niedziela, 27 marca 2016

Wesołego Alleluja!!

Z okazji Świąt Wielkiej Nocy ślemy Wam życzenia spokojnych i rodzinnych dni spędzonych w miłej atmosferze. Jutro życzymy mokrego Dyngusa!

My, jak widzicie, chociaż do góry nogami, uparliśmy się, aby mieć prawdziwie polskie Święta. I chociaż wiem, że one nie są jedynie na temat jedzenia, nie wyobrażam sobie ich bez białej kiełbasy, ćwikły, czy żurku. W tym roku wszystko z czym Wielkanoc się kojarzy, wylądowało na naszym stole. Wykonane własnoręcznie!
 I przez nasz dom przewinęło się mnóstwo ludzi :) O takich Świętach zawsze marzyłam! Rodzinne przygotowania, święconka, dużo smacznego jedzenia i jeszcze więcej miłych ludzi. Wylegiwanie się na kanapie, bawiące się dzieci, spokojne, bezstresowe rozmowy, brak oceniania, narzekania i obgadywania. Dzieci mogą być dziećmi, a nie przesadnie aż stosować się do jakiejś tam etykiety (niekoniecznie tej właściwej) i dorośli mogą być dorosłymi, rodzicami, przyjaciółmi, kompanami. To smutne, że takie Święta udały nam się dopiero tutaj (i tak naprawdę nie sądzę, aby chodziło o to w jakim kraju jesteśmy, tylko... o wszystko inne). Ale... bardzo się cieszę, że w końcu się udały!! Bo to dla mnie znak, że zaczynam się tu prawdziwie zadomawiać :D Jupi!

Jak widzicie, jako czteroosobowa rodzina jesteśmy bardzo szczęśliwi. Może mamy mniej czasu dla samych siebie, jednak to jest bardzo pozytywne i wartościowe poświęcenie. Piotrek nam rośnie jak na drożdżach i pomaga bardzo bardzo dużo. Marysia rozwija się szalenie szybko i właśnie dziś miała swoje pierwsze siedzenie i jedzenie w krzesełku. Sądzę, że była bardzo zadowolona, że w końcu jest z nami przy stole.

Wesołego Alleluja!!!!








poniedziałek, 7 grudnia 2015

Maria Anna jest z nami

Już prawie trzy miesiące Maria jest z nami. Życie wywróciło się do góry nogami. Baardzo pozytywnie :D:D:D:D:D:D

Marysia jest słodkim małym ssakiem, dobrym śpiochem nocnym, i zdrową, silną dziewczyną, która rośnie jak na drożdżach. Niestety miała pewien epizod szpitalny, gdy skończyła dwa tygodnie. Serce mieliśmy wtedy w skarpetkach. Na szczęście udało się dość szybko zawrócić Marię na właściwy tor i po kilku dniach wróciłyśmy o domu.

Po dwóch miesiącach pamięć płata figla i nie pamiętam już okropnego porodowego bólu. Pamiętam tylko, że bolało, ale wszystkie szczegóły się już rozmyły - zabawne zjawisko. Podobno było też w miarę szybko :) Spędziłyśmy potem cztery dni w szpitalu, który bardziej przypominał hotel. Adam z Piotrkiem odwiedzali nas codziennie, wychodziliśmy na patio spędzać pierwsze rodzinne chwile.

Do góry nogami wywróciliśmy nasz plan tygodnia. Podobnie mój plan dnia, Adama grafik. Tylko Piotrka przedszkole zostało, jak było :) Póki co niewiele mam czasu dla samej siebie, oczywiście z wyboru, bo mam teraz taką fanaberię, aby wszystko było "perfect".
Przez pierwszy miesiąc bardzo mi zależało na tym, abyśmy ja i Marysia miały dużo spokoju. Same we dwie, takie wtulone, albo z Adamem i Piotrkiem. W każdym razie uważam, że to powinien być czas dla rodziny. Nie wiem, jak inne młode matki, ale ja bardzo potrzebowałam tego pierwszego miesiąca. Niestety mój okazał się trochę zakłócony i taki naprawdę rodzinny czas mieliśmy dopiero, jak Marysia skończyła już miesiąc.
Teraz jest już pora, abym odzyskała trochę siebie. Oczywiście przez dłuższy czas nie będę niesamowicie wolna, ale chętnie pobędę sama ze sobą, albo sama z innymi ludźmi. Poszukiwania niani są więc w toku. I tu kilka dylematów. Bez wątpienia ten numer jeden: czy dana osoba dobrze zaopiekuje się moim dzieckiem. I w takich chwilach myśli się, jakby cudownie byłoby mieć warunki, aby po prostu ściągnąć tutaj jedną z byłych niań Piotrka. Sprawdzone, porządne dziewczyny, chętne do współpracy w naszym "stylu wychowawczym". Wśród innych dylematów jest na przykład język: czy Maria powinna mieć nianię anglojęzyczną, aby już od dnia pierwszego łapać angielski, czy lepiej, aby to był ktoś mówiący po polsku. Tutaj wciąż rozważamy za i przeciw i wiecie co... będziemy wdzięczni za jakieś porady, albo inne punkty widzenia w komentarzach poniżej :)
Właśnie sobie skojarzyłam, że gdy jechaliśmy do szpitala na poród, Piotrek miał do wyboru kilka cioć do opieki. Jednak wybrał właśnie tą, która jest Polką i mówi po polsku, mimo, że poznał ją zaledwie dwa czy trzy tygodnie wcześniej.

Okazuje się, że organizacja przestrzeni, gdy ma się małe dziecko, jest w tym domu niezwykle trudna. Dodatkowo ja się denerwuję, że wszelkie naprawy trwają miesiącami. A zepsute okno w Marysi pokoju, naprawiono opiero w ubiegłym tygodniu! Na szczęście podjęliśmy decyzję o przeprowadzce i to dodaje mi otuchy każdego dnia, gdy nie mogę postawić nogi, gdyż podłoga skrzypi tak tragicznie, że wybudza Marię. Tak tak! Ten dom jest piękny, wspaniale położony, ale zrobiony w australijskim standardzie (czyli dla nas "po łebkach") i cholernie niepraktyczny. W prawdzie jestem przekonana o zbawiennym wpływie codziennych spacerów na świeżym powietrzu i nie potrzebuje specjalnych zachęcań do wyjścia... jednak te skrzypiące podłogi, sprawiają, że jeszcze chętniej zabieram Marię na wózkowe spacery. A że okolice mamy piękne, to aż się prosi, aby brać z tego garściami. Marysia ma przepiękny wózek i chętnie sobie w nim podsypia i podróżuje. Mam wrażenie, że przydałoby się trochę więcej zacienionych miejsc w naszych okolicach, ale i z tym sobie jakoś radzę.

Po trzech miesiącach uczciwie mogę powiedzieć, że wspaniale jest być znowu mamą. Że super jest być mamą córeczki. I cudownie jest obserwować Marię i Piotrka razem. Piotruś jest wspaniałym starszym bratem. Stara się być pomocny, jest bardzo cierpliwy. Szybko stał się bardziej samodzielny i sam poszukuje bardziej dojrzałych zajęć dla siebie. Oczywiście zdarza mu się mieć jakieś smutki i trudy, z którymi nie wie jak sobie poradzić, ale już nasza w tym głowa, aby mu w tym pomóc :)

Marysia jest już zarejestrowana w Australii. Staramy się również o numer Medicare dla niej. W najbliższym czasie czeka nas jeszcze wycieczka do Sydney, aby nasza Maria Anna miała obywatelstwo polskie. I jeszcze musimy rozważyć jak, kiedy, GDZIE naszą Marysię ochrzcić :D To bardzo ważny punkt programu, ale wszystko nam się tutaj komplikuje i wciąż nie wiemy czy ma być w Polsce, czy w Australii.

Na koniec wpisu rzecz najważniejsza :) Dziękujemy za każdy wysiłek włożony w to, aby dać nam znać, że cieszycie się razem z nami. Zapamiętamy każdą kartkę, kwiaty, prezenty dla Marysi. Także te dla jej starszego brata. Pacjenci Adama też "zaszaleli" w tej kwestii, co było strasznie miłe!






















wtorek, 1 września 2015

Chłopaki czekają

Okropna ta tegoroczna zima u nas. Ciągnie się w nieskończoność. Nawet teraz - w kalendarzowy drugi dzień wiosny - jest deszczowo i mroźno. Nie ukrywam, że trudniej jest mi się ubrać ciepło, jako że brzuchoooool urósł niesamowicie :) Najchętniej po prostu owinęłabym się kocem.

Moje samopoczucie, kompletnie odmienne od tego, jakie prezentowałam w ostatnich tygodniach ciąży z Piotrkiem, sprawiło, że chłopaki dostali dodatkową porcję "tato-synowego" czasu. Niedobór żelaza, wymioty po tabletkach uzupełniających, zgaga niepozwalająca oddychać - kolejne tabletki do łykania, obolałe dolne partie brzucha i mięśni miednicy, drażnione nerwy zasłonowe i inne gałęzie splotu lędźwiowego, do których głową, czy ręką ma okazję sięgnąć Dzidźka, a ostatnio jeszcze przeciążony staw biodrowy... To wszystko sprawia, że powinnam dużo siedzieć, leżeć, wypoczywać. Ale każdy kto mnie zna, wie, że po pierwsze póki wszystkiego nie dopnę na ostatni guzik, nie umiem spocząć, a po drugie po prostu nie mogę... Nie umiałabym zaniedbać Piotrka. A on i tak jest bardzo dzielny i niesamowicie mi pomaga. I jest też bardzo wyrozumiały :)

Chłopaki, w dni kiedy Adaś nie pracuje, radzą sobie świetnie. Godzą obowiązki z zabawami. Mają coraz silniejszą więź i obserwowanie tego jest jedną z wspanialszych przyjemności ostatnich tygodni. U Piotrka rozwijają się nowe pasje i zainteresowania. Dinozaury, książki, sporty, bonzai, gotowanie... Nie odmawiamy mu też bajek. Jednak wbrew temu, o czym wszyscy koledzy Piotrka trąbią codziennie, wciąż staramy się izolować Piotrka od bajek o spidermanach, batmanach, czy innych manach, którzy jedynie się naparzają. I chociaż zdarza nam się czasem włączyć mu coś głupiego, przez większość czasu najnormalniej w świecie kontrolujemy czym się nasz młody człowiek naświetla. Ostatnio wielkim zainteresowaniem zareagował na "Było sobie życie". Siedzi i ogląda te krótkie odcinki o komórkach, krwinkach i bakteriach, wirusach... Muszę przyznać, że zadziwia mnie pojemność mózgu jeszcze nie czteroletniego chłopca, który wiele z tych bajek nam potem opowiada z takimi szczegółami, że wiedzy tej mógłby pozazdrościć niejeden student medycyny :P

Adam pielęgnuje również swoje pasje, na tyle na ile czas mu pozwala. Niestety niektóre z nich musi uważnie dozować, aby w razie czego być gotowym jechać ze mną do szpitala :P















poniedziałek, 3 sierpnia 2015

POLSKA - moje miejsce :)

W ciąży stałam się bardzo emocjonalną personą :) Najpierw ledwo żyłam przytulając się do toalety (kilkanaście/dziesiąt razy dziennie!!!, a nie jakieś tam "poranne mdłości"). I właśnie te cierpienia sprawiły, że jak tylko poczułam się odrobinę lepiej, powiedziałam Mężowi, że bardzo potrzebuję do Polski. Adam, jeszcze zanim się wyprowadziliśmy, obiecał, że do kraju zawsze będziemy mogli pojechać, w tempie błyskawicznym zorganizował nam bilety :D

Czerwiec był chyba ostatnim momentem na taką podróż dla ciężarnej kobiety. Loty były dla mnie koszmarne, ale Adam i Piotrek znieśli je doskonale. Czas, który wybraliśmy okazał się wspaniały! Polska nie mogła wyglądać piękniej w cieple, słońcu i zieleni. Na parę chwil odwiedziliśmy Wałcz i Giżycko, a większość czasu spędziliśmy w Gdańsku, gdzie mieliśmy trochę rzeczy do ogarnięcia. Dziękujemy wszystkim, którzy znaleźli dla nas chwilę na spotkanie, a tym, z którymi się zobaczyć nie zdążyliśmy, obiecujemy, że poprawimy się następnym razem.

Adam wymyślił, abyśmy w Gdańsku posłali Piotrka na tydzień do przedszkola. Dzięki temu załatwiliśmy wiele rzeczy bez problemu i zanudzania dziecka, a on bawił się niesamowicie i sądzę, że też trochę skorzystał, gdy poznał trochę inaczej zorganizowane środowisko i więcej struktury wprowadzonej w plan dnia. Codziennie przynosił ciekawe opowieści. Hitem oczywiście było "mamo, w przedszkolu ugryzł mnie Lew" :) Ów Lew okazał się być kolegą, nie groźnym zwierzęciem. Tak tak... w tym przedszkolu imiona były doprawdy wyszukane ;P

W czasie tego wyjazdu zauważyliśmy, że nasza Latorośl weszła właśnie w fazę rozwoju, w której swoje niezadowolenie dość szybko i głośno manifestuje odrobinę sztucznym płaczem. Jak widzicie nasze dziecko, w swojej inteligencji, znowu stara się nami manipulować. I oczywiście wszystkimi dokoła. A reakcje ludzi, którzy akurat w tych chwilach nam towarzyszyli były najróżniejsze. Od kompletnej ignorancji, poprzez śmiech, poirytowanie, aż po szybkie podporządkowanie się woli naszego manipulnata :) Choć jeszcze nie znaleźliśmy idealnego środka na takie piotrkowe zachowania, zgodziliśmy się w jednym: że nie chcemy go uciszyć jak najszybciej, ale pragniemy mieć efekt w dalszej perspektywie. Tak więc jesteśmy jednymi z tych rodziców, którzy nie krzyczą na dziecko, żeby się zamknęło w tej chwili, ale też nie dadzą cukierka, albo innej rzeczy, by je tylko uspokoić. Jesteśmy tymi, którzy starają się pomóc uspokoić (bo żal, nerwy i niezadowolenie mimo wszystko są realne) i wytłumaczą, że inna reakcja byłaby bardziej na miejscu. A gdy trzeba szybko sprawić, aby Piotrek był ciszej (bo załóżmy za ścianą ktoś śpi, albo miejsce jest nieodpowiednie itd), o wiele fajniej działają słowa: zaraz o tym porozmawiamy, ale teraz przestań krzyczeć, bo to przeszkadza.

Na naszych trasach znalazło się kilka cudownych miejsc. Bardzo miło wspominamy stację Canpol w Człuchowie, Loopys World w Gdańsku, Dekera :P i wszystkie knajpy ze smacznym jedzeniem na Mazurach. Zresztą same piękne Mazury... Ach!
A! Piotrkowi podobała się jeszcze podróż pociągiem do Giżycka, co zaplanowaliśmy specjalnie, aby miał jeszcze więcej atrakcji.

Mimo, iż pierwszym moim wspomnieniem z tej polskiej podróży będzie zakopcona łazienka dla matek z dziećmi na lotnisku i kompletny brak szacunku dla ludzi, którzy nie mają ochoty wdychać fajkowego dymu, wciąż jestem przekonana, że Polska to moje miejsce. Doprawdy kocham ten kraj i najlepiej się w nim czuję. Gdybyśmy tylko mogli w nim żyć tak jak pragniemy, będąc prawdziwą rodziną... A nie rodziną dysfunkcjonalną, gdzie ojciec pracuje na 3 etaty, matka również od rana do nocy jest poza domem, a dziecko/ci jest wychowywane przez obcych... i wszystko to po to, aby móc opłacić podstawy, jak wynajęcie mieszkania (bo na własne nie stać) i jedzenie, a po wielu latach nie mieć grosza z emerytury i jeść ściany... O tak! gdyby żyło się godniej, nigdy kraju bym nie opuściła.
Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was ma ochotę na komentarz w stylu: w czym problem? nasi dziadkowie tak żyli, rodzice tak żyli, my też wszyscy tak żyjemy, da się! Odpowiem krótko: oczywiście, że się da (robiliśmy tak przez wiele lat - tylko jakim kosztem?), po prostu wybraliśmy żyć inaczej.